Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Powiększ

W roku 1947 chodziłem na naukę I Komunii św. przez 7 kilometrów do Brus. Dosłownie chodziłem, bo pociąg nie pasował, lub nie było forsy, autobus jeszcze nie jeździł, a nie zawsze można było skorzystać z roweru, bo był potrzebny rodzicom. Z Męcikału chodziło nas kilku chłopaków i dziewcząt. Odległość szosą szutrową była pokonywana z wielką przyjemnością, bo można już było spokojnie uczyć się religii po polsku. Co prawda w Męcikale oprócz innych przedmiotów była  w szkole też religia i modlitwa przed lekcjami prowadzona przez jednego nauczyciela, a razem było ich dwóch.

W kościele natomiast uczył nas długoletni ks. proboszcz Bernard Grüning (1885-1956), który w obrazowy sposób miał dar przekazywania nauki połączonej - nas tym nie zrażał, bo byliśmy z lat okupacji przyzwyczajeni – z pociąganiem, nakręcaniem chłopców za uszy, natomiast dziewcząt za warkocze. A byliśmy w wieku od 10 do 15 lat, już chłopiska wyrośnięte odporne na wszystko, co można nazwać karą cielesną. Ale aniołkami nie byliśmy. Nauka trwało raz w tygodniu może godzinę.
W kościele montowano drewniany ołtarz główny i malowano brązową farbą oraz stosowano srebrną folią w miejsce zniszczonego w czasie działań wojennych w lutym 1945 r.

Powiększ

Cała uroczystość I Komunii św. była bardzo skromna. Nasz rocznik otrzymał już obrazek pamiątkowy w postaci kartki sztywnej tektury.

Jak wspomniałem był to rok 1947 a w tym roku wiosną zginał pod Baligrodem jakiś tam generał.  Może, dlatego na moim obrazku było napisane Jerzy (dobrze, że nie Karol) „Świerczewski”.  Ale generałem nie zostałem. Po wyjściu z kościoła poprowadzono nas do klasztoru na kubek mleka z proszku i dość duży kawałek drożdżówki – z produktów UNRRA. Dla jednych był to jedyny w tym dniu słodki poczęstunek.


Ja miałem tyle szczęścia, że rodzice wynajęli bryczkę w jednego konika i paradnie wracałem do domu, co jeszcze pozostało w pamięci. Uroczystość w domu już była taka owszem. Byli rodzice, brat 5 letni, babunia i jej koleżanka oraz był - co najważniejsze - tort czekoladowy z kakao, które ojciec przywiózł, gdy powrócił w 1946 r. z Anglii i żytniej mąki  zdobytej po znajomości z młyna w Czernicy. Żadnych upominków nie otrzymałem może to, że koło godziny 16 matka powiedziała: „Jerzy koniec przyjemności. Musisz pognać krowy na pastwisko.”


Znów codzienna czynność, szczęście że przybyło do pomocy kilku kolegów - czego skutkiem było - że w małym ognisku wybuchło kilka naboi karabinowych. Nic się nam złego nie stało, tylko kanonada wystrzałów była wielka, za co w domu dostało się "pater noster". W tym mięliśmy praktykę. Teraz młodzi też strzelają, ale przykuci do krzesła i wpatrzeni w monitor komputera, bez świeżego powietrza i narażeni na zwyrodnienie kręgosłupa.

Powiększ

Nasze spacery z nauki do Brus polegały na zwiedzaniu terenu w pobliżu szosy, aby szybko nie stać się pasterzami. Takie miejsce m.in. było w Żabnie, gdzie droga skręcała na Czarniż i znajdował się pagórek z lewej strony.

Miejsce to było nazwane przez starszych ludzi „Chrytynek”. Był to w zasadzie mały cmentarz ewangelicki z XIX wieku o wymiarach może 40 x 40 m ogrodzony metalowym płotem. W środku znajdowało się kilkanaście nagrobków cementowych z czytelnym napisem gotyckim na tablicach.  Wszystkie daty zgonu były powyżej 1800 r. Groby były pojedyncze. Kilka było też ogrodzonych metalowym płotem pięknie ozdobionym w motywy liści i kwiatów.

Czując w tym czasie nienawiść, co jest niemieckie to i pewne elementy były przez nas niszczone. Taka jest prawda. Bo tam leżeli Niemcy – ewangelicy. Teren, na który był (jest) zlokalizowany cmentarz, należał do majątku Żabno a po roku 1945 do lasów państwowych.  W czasie, miedzywojennym i okupacji cmentarz był względnie zadbany, niezniszczony. Na grobach rósł rojnik murowy a między grobami konwalia majowa. Ale po roku 1945 przyszedł czas okrutny dla cmentarzy wrogów ogólnie w całej Polsce, co może przetrwało do czasów obecnych, chciano by zniszczyć cmentarze wojenne.


W krótkim czasie cześć nagrobków można było wypatrzyć na cmentarzu w Brusach, tablice przepisano - na odwrotnej stronie - nazwiskami polsko brzmiącymi z datami zgonu po 1948. Ogrodzenie znikało tak, że po 1974 roku, jak teren był pod moim nadzorem, były już tylko ślady po wykopanych słupach, rozkopane groby może na głębokość pochówku - teren w zasadzie wyrównany.

Roślinność krzaczasta od tego czasu swą inwazję wzmogła, co możemy zobaczyć na moim zdjęciu z tego roku. Chociaż cmentarz jest bardzo zdewastowany i zarośnięty to jeszcze wiosną kwitną konwalie, które przetrwały i przypominają, że niżej leżą szczątki ewangelików mieszkańców naszej ziemi. Jeszcze można teraz dokładnie zlokalizować ten teren, bo jest bez wysokich drzew i tylko krzewy oraz kilka rozłożystych niewysokich dębów.


Myślę, że dla uszanowania złożonych tam doczesnych szczątków ludzi zamieszkujących nasze tereny w XVIII i XIX w. należało by je w jakiś sposób uwiecznić a w tym miejscu umieścić chociaż głaz z odpowiednim napisem. Będzie to dowód naszego przywiązania do historii naszej kaszubskiej ziemi i jej przodków, tym bardziej, że w pobliżu pobiegnie trasa Marszruty Kaszubskiej.


źródło fot.: z własnego albumu (Jerzy Świerczek)