Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Teren naszej gminy to wielkie połacie lasów wchodzące w kompleks leśny Borów Tucholskich. Większość tych lasów sosnowych rośnie na słabych piaszczystych glebach. W okresie letnim są zagrożone pożarami. Dla szybkiego wykrycia i zlokalizowania pożaru lasu, zbudowano drewniane (Szczawiny) lub metalowe na Szotowej Górze dostrzegalnie. Czyli wieże p/pożarowe, gdzie zatrudniano obserwatora w okresie od 1 kwietnia do końca września. Z takiej wieży obserwator miał możliwość obserwować „morze” lasu na odległość w linii prostej do 20 km.

 

W dni pogodne, gdy widoczność była dobra z wieży Szotowa Góra można było zobaczyć wieżę kościoła w Rytlu, komin cegielni w Chojnicach (gdzie obecnie produkują kostkę brukową) a patrząc na wieże kościoła w Brusach można odczytać aktualną godzinę. Patrząc na północny – wschód można było dostrzec kontury lasu rosnącego na wzniesieniach w Wielu.

 

Nie było celem obserwatora wypatrywanie wież, kominów, ale czy na powierzchni zielonych łanów lasu nie ma wylatującego białego dymu. Dymu, który wskazywał, gdzie pali się las. Ogień w zasadzie w 99% powstaje z winy człowieka i dobrze, że efektem palenia jest unoszący poza korony - w zasadzie biały - dym. O takim dymie po określeniu przybliżonego miejsca informowało się telefonicznie nadleśnictwo Giełdon do 1973 roku a później Czersk.

 

Nadleśnictwo już dalej organizowało dokładną lokalizację otrzymując z dwóch sąsiadujących wież odpowiedni kierunek – z przecięcia kierunków dokładnie można określić miejsce pożaru i wysłać pomoc w gaszeniu ognia. Obecnie, gdy zagrożenie jest bardzo duże, teren regionalnej dyrekcji w Toruniu jest dodatkowo patrolowany przez samoloty.


Przez długie lata obserwatorem - po 1945 - był mieszkaniec pustkowia Józef Szmaglik do 1974, później jego brat Antoni do 1976 roku. Po tym roku do 1992 zmieniali się obserwatorzy z kadry robotników leśnych. Rok 1992 to ostatni rok, w którym podawano meldunki do nadleśnictwa.

Jak już pisałem, wieża była solidnej konstrukcji metalowej zbudowana przez Prusaków jeszcze przed 1914, na dość wysokim wzniesieniu 152,2 m ponad poziom morza. (Chociaż tzw. Karpaty w Brusach są o 7,5 metra wyższe). Posiadała połączenie telefoniczne z Nadleśnictwem Giełdon czyli ostatni numer telefonu to 92. Do roku 1950, gdy na naszym terenie nie było telefonów Poczty, Telefonu i Telegrafu – (taka firma istniała) łączność wieży z nadleśnictwem była „polowa” polegająca na zasadzie jednego drutu – „ja mówię ty słuchasz i odwrotnie.


Jako długoletni odpowiedzialny pracownik za działalność wieży – mogę stwierdzić, – że pan Józef Szmaglik miał już taką praktykę, że gdy zauważył nowy dym dokładnie określał w jakim miejscu pali się. Trzeba zaznaczyć, że podczas obserwacji były dymy stałe – z domów. Miał on na wyposażeniu lornetkę, oraz wskaźnik z odpowiednimi skalami. Punktem zerowym była wieża kościoła w Brusach.


Gdy budowano wieżę na Szotowej Górze o wysokości koło 12 metrów, góra może była naga – niezalesiona. Gdy zalesiono, drzewa rosły i … przerosły wieżę co skutkowało utrudnieniem widoczność na okoliczne lasy. Stała się ona „ślepą staruszką”, chociaż technicznie sprawną. Zapadła decyzja – na emeryturę. Całość obserwacji przyjęła wieża drewniana na Szczawinach oraz we współpracy w Malachinie i Chocińskim Młynie.

 

Na terenie nadleśnictwa Przymuszewo na wieży znajduje się kamera i obraz jest przekazywany do punktu dyspozycyjnego przy nadleśnictwie. Obserwator przy monitorze ma możliwość kierowania kamerą i zbliżania obrazu. Aby wykreślić staruszkę z ewidencji – przekazano ją do Rytla na strzelnice myśliwską. Prawdopodobnie w 2002 roku znalazła się u celu. Do czego obecnie służy trudno określić.


Trochę ciekawostek o wieży. W okresie okupacji wieża była w okresie letnim obsadzona i w porze nocnej, obowiązkiem obserwatora było powiadamiane telefoniczne - prawdopodobnie żandarmerii - o przelatujących samolotach oraz może i o innych obiektach.


Podczas swej długoletniej służyby pan Antoni, bo tak można nazwać jego pracę, miał też pewne wpadki. Było to przed 1973 rokiem, gdy miał bezpośrednie całodobowe telefoniczne połączenie z nadleśnictwem. Koło godziny 20 spakował się i pragnął wyjść z wieży. A tu ktoś od zewnątrz właz zadrutował. Innego zejścia nie było. Tym bardziej, że nie był pierwszej młodości. Poszarpał za właz i nic, pomyślał gorzej niż w kozie. Ale z każdego nieszczęścia jest wyjście. Pokręcił korbą telefonu i skontaktował się z panem nadleśniczym. Miał szczęście, że był jeszcze w swym gabinecie. Gdy usłyszał o nieszczęściu Antoniego, pomyślał znów zaspał i nie słyszał, ze ktoś wchodzi na wieżę. Postanowił mu pomóc. Zaprzągłszy konika do powózki, pan nadleśniczy pojechał na Szotową Górę, aby odblokować właz. Pan Antoni mógł spokojnie spać na swym sienniku wypchanym słomą a rano wypoczęty objął swą służbę.

Po roku 1974 wieża była pod moją kontrolą a tym samym odpowiadałem za dyżur. Koło 9-tej dzwonię na nr 92 a tu cisza. Po pewnym czasie dzwonię ponownie – cisza. Siadam na komara i jade do domu obserwatora, co jest – może chory.? Drzwi zamknięte. W tym czasie obserwator wrócił prowadząc rower z Brus, panie – tłumaczy się – zerwała mi się keta i od torów idę pieszo. Po rozpakowaniu zakupionego prowiantu – mówię – Józef zabrać, coś do picia i na komara i jedziemy na wieżę – dwie godziny potrącam boś Józef nie pracowałeś. Dobrze leśny – odpowiedział. Wchodzę też na wieżę, aby zobaczyć czy jest na pewno spokojnie na terenie obserwowanym. Wchodzę pierwszy, otwieram właz i wchodzę do środka a tu nie do wytrzymania - odór. A same pomieszczenie to 2 metry na 2 metry i 3 metry wysokość w największym miejscu z dachem krytym blachą. Jak wszedł pan Józef na te 12 metrów to z twarzy cieknie pot połączony z brudem z włosów i twarzy. A co tu w tym wiadrze tak śmierdzi? Pytam się. A panie leśny ja nie schodzę z wieży za potrzebą tylko do wiadra i to od tygodnia nie wylewałem – odpowiada. Chutko z wiadrem na dół i pozostawić tam za tym dużym jałowcem i tam zrobić - jak będzie potrzeba.– polecam. Gdy panu Józefowi już trudno było wchodzić na wieże funkcję pełnił jego brat Antoni, który sprowadził się do budynku, który stał pusty i dość dobrym stanie. Bardzo szybko poznał sztukę obserwacji.

 

Obok tej wieży metalowej do roku 1977 stała obok drewniana wieża triangulacyjna. Wieża służyła do pomiarów geodezyjnych. Takie budowle znajdowały się nad znakami ziemnymi, które pełniły funkcję geodezyjnej osnowy poziomej. Klasyfikowano jako obiekty wojskowe. Czyli mówiąc jaśniej takie punkty były odniesieniem dla pomiarów wykonywanych w celu sporządzania map.

W okolicy Brus stało więcej takich wież. Obecnie są inne sposoby pomiarów. Wspomniany obiekt był kilka metrów wyższy od metalowej. Z braku remontów i konserwacji wieża przewróciła się. Nikt drewna nie zabierał i dzięki niszczycielskiej sile natury po latach pozostały tylko moje wspomnienia.


Oprócz dostrzegalni dla bezpieczeństwa lasów wylesiono (przy końcu XIX wieku) pasy o szerokości około 80 metrów, co roku dokonywano orki, aby w razie pożaru zatrzymać ogień. Klasyfikowano jako pasy I rzędu. Trzeba zaznaczyć, że walka z pożarem była bardzo trudna, praktycznie żadna. Gaszono tylko przy pomocy łopat i tłumic lub gałęzi.


Nad linią kolejową biegnącą przez las, gdzie jeździły parowozy, które częstą były powodem zaprószenia ognia, wykonano zmineralizowane pasy zwane Kiniza.

 

1 Szotowa Góra już wylesiona, tam gdzie była wieża – dorysowałem wieżę, aby można wyobrazić jak ten widok jeszcze kojarzy się wielu mieszkańcom. Zdj. ze stycznia 2012 r. Fot. zbiory własne.


2 Wieża w części obserwacyjnej – w okienku widoczny mój ojciec Hubert Świerczek. Fot. zbiory własne.


3. Wieża triangulacyjna - podobna stała obok tej drewnianej. Fot. z internetu.