panorama-maj-02
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Powiększ

Innym ciekawym zagadnieniem jest dom, gdzie mieszkał pan Józef Szmaglik.  Dom był własnością p. Pałubickich, co w zasadzie negował uważając, że to jego własność. Był to dom (jak i pozostałe) ponad 100 letni z małymi oknami zamykanymi od zewnątrz okiennicami. Oglądając go w szczegółach można było zauważyć, że wpadał w ziemie.  Aby wejść do domu trzeba było solidnie uchylić się. Co prawda nigdy nikogo do domu nie puszczał. Wszelkie sprawy z interesantami uzgadniał przed domem. W okresie od kwietnia do końca września był zatrudniony jako obserwator na wieży zbudowanej na Szotowej Górze. Była to metalowa wieża z początków XX wieku.


W okresie gdy nie dyżurowania był natomiast zapalonym zbieraczem wszystkiego, co znalazł w okolicy. Obecnie można go nazwać, że był kolekcjonerem. W pobliżu domu zgromadził prawdziwy skansen rozmaitości - hałdy blach, różnego żelastwa, kamieni, cegieł i … pocisków. Aby miał czym  zimą palić, znosił - na plecach - z lasu duże ilości drewna tak zwane suszki. W roku 1959 straż leśna z Torunia kontrolowała jego składnicę drewna a z braku jakiegokolwiek dokumentu legalnego posiadania zdeponowała blisko 30 mp drewna sosnowego, biorąc tylko co było względnie świeże przyniesione po 1945 roku. Skierowano sprawę kradzieży do Kolegium Orzekające w Chojnicach. Ukarano za to na kwotę 100 zł, co prawdopodobnie zostało umorzone.


Gdy już od roku 1974 byłem odpowiedzialny za dyżur na wieży obowiązkiem było sprawdzanie telefonicznie czy już jest wieża obsadzona. W jednym czasie przybyłem do jego domy stwierdzić, dlaczego nie jest jeszcze na wieży, bo telefon milczał. A był dzień upalny. Podjechałem komarem pod jego „dom” i w tym czasie wrócił p. Józef do domu. Bardzo się tłumaczył: „...panie leśny zerwała mi się keta i od  bany prowadzę kolo i dlatego jeszcze nie ma mnie na wieży”. Ta rozmowa dała mi okazję wejść do mieszkania. Były tam dwa pokoje oraz w wielkim kominie kuchnia. Od lat pokoje nie malowane, czarno jak w kuźni. W pokoju stało stare wyro z siennikiem i coś podobnego do pierzyny. Dookoła  stosy gazet, papierów, kartonów. Natomiast w kuchni stosy: starych garnków, wiader, kubków aluminiowych i innych gratów. Pomimo, że to był to dom z drewna, było bardzo zapleśniały, trudno było oddychać. Ten stan w mieszkaniu świadczył, że prowadził życie pustelnicze.


Nie było u niego sławojki czyli ustępu, ani studni. Wodę nosił wiadrem ze studni u Pałubickich. Ubierał się w to, co otrzymywał od ludzi. Kiedy się z nim spotkałem, zawsze miał zarost kilkodniowy.


Tak jak mieszkanie było prymitywne, tak i odżywiał się. A co jadł? Jeździł rowerem do Brus i tam w spółdzielni kupował raz na tydzień dwa chleby, może do tego trochę smalcu lub margaryny. Gdy padał deszcz pomagał w Żabnie gospodarzom w wyrzucaniu obornika, przy żniwach wykopkach była okazja zjedzenie obiadu. Wracając do domu otrzymywał trochę mięsa, leberki, krwawej. Apetyt miał znakomity. Opowiadano, że nie gardził mięsem psów, o czym świadczył fakt, że koło jego domu było zawsze, co najmniej trzech psiaków do szczekania i … zjedzenia.


Dodatkowym jego zarobkiem był handel drzazgą, którą sprzedawał w Chojnicach. Był świetnym grzybiarzem.  Skromne życie, a praca na wieży – nadgodziny - była względnie płatna oraz sprzedaż drzazgi, grzybów i  zarobek przy pracy u gospodarzy powinna zrobić pana Józefa milionerem. Jego służba na wieży często była od 8 rano do 18, czyli 10 godzin wypatrywania przez okienka czy gdzieś się nie kopci - jak sam twierdził. Prawdopodobnie część kapitału przechowywał w szklanych pojemnikach w pobliżu domu, a część nosił w skórzanym od tabaki woreczku umieszczonym na piersi. W latach 60 tych, ktoś dwa razy włamał się do jego domu i zginęło kilka tysięcy złotych. Co bardzo załamało go.


Na początku 70 tych lat stan jego zdrowia pogorszył się i zrezygnował z dyżurowania. Do domu -  jeszcze istniejącego p. Pałubickich - sprowadził się z okolic Zamartego jego brat Antoni i on objął stanowisko obserwatora do 1975 roku.  Pan Antoni nie mógł się pogodzić z Józefem i wyprowadził się z Szotowej Góry. Pan Antoni był bardziej światowym człowiekiem.  Od tego czasu już nie miałem bliższego kontaktu. Jedynym mieszkańcem pozostał schorowany Józef.


Zabudowania Ryduchowskiego zostały rozebrane, Pałubickich uległo rozwaleniu, tylko stała chałupa, gdzie mieszka pan Józef. Na koniec roku 1981, gdy wprowadzono stan wojenny była silna i mroźna jak i śnieżna zima. Prawdopodobnie w styczniu 1982 roku odwiedziła pana Józefa jego bliska rodzina. Stan zdrowia był fatalny i był mocno wychłodzony. Wygłodniały został przewieziony do szpitala w Chojnicach i wkrótce tam zmarł. Na wiosnę dom rozebrano, teren z grubsza został posprzątany i z pustkowia Szotowa Góra pozostały wspomnienia.


Miałem okazję z p. Józefem rozmawiać, był bardzo ograniczony w rozmowie. W zasadzie odpowiadał tylko na pytania a tematu nie rozwijał w przeciwieństwie do pana Antoniego, który można wnioskować, że był obity z światem, sam nasuwał tematy rozmów.  Interesował się również techniką, prawem, zagadnieniami leśnictwa i pomimo podeszłego wieku – kobietami.


Obecnie teren po pustkowiu jest zalesiony, tylko można zauważyć po pagórkach i nierównościach, że coś tu było dawno temu.  Od czasu do czasu można stwierdzić, że poszukiwacze nie próżnują pozostawiają przekopane dołki.  Co metalowe zabierają, aby sprzedać w skupie złomu i zamienić w złocisty płyn.


Podczas regulacji granic - między p. Pałubickimi a ALP - teren, gdzie stał dom włączono do lasów państwowych. W 1988 roku w sąsiedztwie byłego domu – gdzie znajdowały się w przeszłości „magazyny” pana Józefa – był zaplanowany zrąb zupełny.  Z wielką obawą wprowadziłem drwali do ścinki drzew, bo nie było wiadome, co zostało tam przywleczone. Wszystkie prace pozyskania drewna poszły sprawnie zachowując wzmożoną czujność.


Na wiosnę 1989 podczas mechanicznego przygotowywania gleby do sadzenia pasów pług nadział się na 6 pocisków czołgowych. Kolekcję pana Józefa. Saperzy wywieźli na poligon i pobudzili trotyl. To nie wszystkie niespodzianki na tej 0,70 ha powierzchni. Podczas ręcznego poprawiania motyką wyoranych pasów, jeden z mych robotników „wygrzebał” z ziemi szklany słoik z blisko 30 srebrnymi monetami o nominale 10 złotych z 1932 r. Obecnie po pustkowiu, gdzie przez lata mieszkali ludzie niema już znaku, może pozostało kilka zdziczałych drzew owocowych i trochę gruzu po byłych budowlach, w których żyli szczęśliwi mieszkańcy pustkowia Szotowa Góra.

 

Osiedla ludzkie giną z ewidencji, z ludzkiej pamięci i współczesnych map.



Fot: Mój szkic - jak wyglądała chata, gdzie mieszkał pan Józef

Joomla! Hosting from